Autor:
Kinga Szczepańska – Dziecko Maryi
Szczęść Boże. Chciałabym Wam opowiedzieć o swojej historii. O tym jak stałam się chrześcijanką i co zmieniło się w moim życiu po przyjęciu Pana Jezusa do mego serca.
Miałam 16 lat. Byłam zwykłą zbuntowaną nastolatką. Chodziłam do szkoły. Spotykałam się ze znajomymi. Nic nadzwyczajnego. Moi rówieśnicy myśleli, że mnie dobrze znają, ale się mylili. Nie potrafili dostrzec tego, że coś jest nie tak, że coś się ze mną dzieje. Ukrywałam swoje prawdziwe uczucia, a przede wszystkim ukrywałam samą siebie (niestety, zawsze byłam uległą osobą i próbowałam się dopasować do mojego towarzystwa, co pociągało za sobą wiele złego). Wieczorami rozmyślałam, co się ze mną dzieje, dlaczego nie potrafię sobie powiedzieć STOP, dlaczego nie potrafię pokazać prawdziwej siebie przed ludźmi, którzy sprowadzali mnie na złą drogę. A prawda jest taka, że się bałam. Bałam się zostać sama. Nie zwierzyłam się nawet mojej mamie. Przyznam, że u mnie w domu nie działo się najlepiej, co spowodowało mniejsze zaufanie do członków mojej rodziny.
Pewnego dnia ktoś zadzwonił do drzwi. Okazało się, że to była moja starsza siostra Ewelina. Po dwóch latach mieszkania gdzie indziej postanowiła wrócić do domu. Wraz z mamą i młodszą siostrą bardzo się ucieszyłyśmy, gdy ją ujrzałyśmy. Ewelina powiedziała nam, że zdiagnozowano u niej bardzo ciężką chorobę jaką jest stwardnienie rozsiane (SM). Niestety, nie da się tej choroby wyleczyć, ale da się spowolnić. Jej końcowym syndromem jest brak czucia w nodze, co wiąże się z wózkiem inwalidzkim.
Był piękny, słoneczny, wakacyjny poranek. Ewelina poprosiła mnie, abym poszła z nią na 10.00 do kościoła. Wyśmiałam ją. Wtedy byłam jeszcze niewierząca. Gardziłam ludźmi, którzy tam uczęszczali. Nie potrafiłam zrozumieć, po co im to. W tym momencie zobaczyłam, że Ewelinie znów noga „odmawia posłuszeństwa” i traci równowagę, od razu zmieniłam zdanie i postanowiłam z nią pójść. Znalazłyśmy się już w świątyni. Usiadłyśmy w drugim rzędzie, aby być blisko ołtarza. Przyznam szczerze – dziwnie się czułam. Myślałam, że nigdy w życiu nie wejdę do kościoła. Ja nawet nie znałam żadnej z modlitw. Umiałam zrobić tylko znak krzyża. Ku mojemu zaskoczeniu, na tej Mszy św. grała i śpiewała jakaś schola. Była to wspólnota Dzieci Maryi (DM). Byłam zachwycona ich śpiewami. Wiedzieli, co śpiewają, wczuwali się w te pieśni. Gołym okiem było widać, że się modlą tymi pieśniami. Zauważyłam, że – prócz Dzieci Maryi – na Mszy jest dużo dzieci. Ewelina powiedziała mi, że jest ona specjalnie przeznaczona dla tych małych urwisów.
Na początku Mszy św. czułam się nieswojo. Najgorszymi dla mnie momentami były te, gdzie lud Boży miał wypowiadać słowa modlitw. Wszyscy mówili, tylko ja nie. Momentami robiłam się czerwona, bo próbowałam dopowiadać końcówki, ale niejednokrotnie przekręciłam ostatni wyraz. Momentem kulminacyjnym było dla mnie przeistoczenie. Coś we mnie pękło. Po policzku spłynęła mi łza. A moje serce zaczęło szybciej bić. Kompletnie nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Przestałam się przejmować tym, że nie znam żadnej z modlitw. Włączyłam się we wspólny śpiew z Dziećmi Maryi. W tym dniu obiecałam sobie, że co niedzielę zacznę chodzić do kościoła. Wyznaczyłam sobie nowe marzenie. Chciałam być włączona do wspólnoty Kościoła katolickiego. Nie do końca wiedziałam, jak tego dokonać, więc przez jakiś czas chodziłam na spotkania z Panem Bogiem w kościele jako poganka.
Przyszedł początek października. Moja młodsza siostra Ala uwielbiała śpiewać, więc postanowiła dołączyć do wspólnoty Dzieci Maryi, o której wcześniej wspomniałam. Około dwóch tygodni później Ala przyszła do mnie i zapytała, czy nie chciałabym zagrać w jasełkach, które organizowała jej nowa wspólnota. Niepewnie zgodziłam się. Na najbliższej Mszy niedzielnej znów zadbali o piękną oprawę liturgiczną. Zaraz po niej podeszłam do ich opiekuna, br. Michała, pallotyna i przedstawiłam się. Przywitał mnie i podziękował za to, że zechciałam zagrać w jasełkach „imprezowiczkę”, bo właśnie do tej roli brakowało im osoby. W trakcie naszej rozmowy powiedziałam bratu, że nie jestem ochrzczona. Gdy tylko to usłyszał zapytał mnie, czy nie chciałabym zostać włączona do wspólnoty Kościoła katolickiego. A ja z radością w głosie odpowiedziałam TAK – w końcu od jakiegoś czasu to było moim marzeniem.
I wtedy zaczęła się moja prawdziwa przygoda ze wspólnotą Dzieci Maryi, która pomagała mi poznawać Boga. Przy próbach do jasełek zawsze się stresowałam, ale moi nowi znajomi mnie wspierali, podnosili na duchu. Zrozumiałam wtedy, że zyskałam ludzi, którzy poprowadzą mnie na dobrą ścieżkę życia. Dzięki nim przestawałam się czuć samotna. Z nimi śmiałam się, rozmawiałam, a przede wszystkim byłam sobą. Poczułam swobodę słowa. Każde zdanie wychodzące z moich ust było autentyczne i szczere. Nie przejmowałam się tym, co oni pomyślą o mnie. Uznawali mnie taką, jaką byłam. Dzięki nim zobaczyłam świat z innej perspektywy.
8 grudnia 2016 roku, w dzień Niepokalanego Poczęcia Maryi Panny, oficjalnie dołączyłam do wspólnoty Dzieci Maryi. Następnie, 26 grudnia 2016 roku, odbyły się „Jasełka z przesłaniem”, a 14 stycznia 2017 ich „bis”. Potem było wiele więcej eventów, które warto zapamiętać, na przykład: wspólne wyjazdy zimowe, letnie, koncert „Jednego Serca, Jednego Ducha” w Rzeszowie, festyn parafialny, wspólne nabożeństwa… I tak można wymieniać, i wymieniać. Jednakże dla mnie najważniejszym dniem jest mój chrzest i pierwsza komunia święta. Odbyło się to 28 maja 2017 roku. Moje marzenie spełniło się, gdy miałam już prawie 17 lat. Szykowałam się do niego przez 8 miesięcy, chodząc na katechezę, przygotowującą mnie do tego sakramentu. W dniu mego chrztu i pierwszej komunii św. zrozumiałam, że to Pan Bóg odnalazł mnie, błąkającą się owieczkę i przygarnął do swojego Bożego stada. Za co jestem Mu ogromnie wdzięczna.
Teraz mam prawie 18 lat. Już cały rok minął od włączenia mnie do wspólnoty Kościoła katolickiego. We wspólnocie DM jestem już półtora roku. Wiele osób z mojego otoczenia mówi mi, że nie powinnam uczęszczać na spotkania Dzieci Maryi, bo to jest dziecinne. Mówią też, że jeśli dalej będę przebywać tyle na tej parafii, to zostanę zakonnicą. Szczerze mówiąc jest jeszcze więcej takich nieprzyjemnych docinek. Ale nie warto się tym przejmować, ponieważ ja jestem utwierdzona w tym, co robię wraz ze wspólnotą DM:
- DM-ki robią wszystko na chwałę Bożą;
- w DM-kach poznaję lepiej Pana Boga;
- DM-ki się modlą i pomagają się modlić innym;
- DM-ki uczą mnie lepszej organizacji (planowanie różnych wydarzeń, próby);
- w DM-kach rozwijam swoją wyobraźnię, kreatywność (np. wymyślanie dynamik);
- DM-ki pomagają mi rozwijać się muzycznie (gra na gitarze, śpiew);
- w DM-kach rozwijam się tanecznie (dynamiki);
- w DM-kach rozwijam się teatralnie (np. jasełka, inscenizacje);
- DM-ki pokazują NIEPRZECIĘTNY poziom;
- w DM-kach nie muszę się starać o uznanie innych;
- w DM-kach nie czuję się samotna (jesteśmy jak jedna wielka rodzina);
- DM-ki wychowują;
- w DM-kach mogę być sobą;
- DM-ki starają się wszystkich wspierać;
- motto DM-ek: „ILE Z SIEBIE DASZ, TYLE BĘDZIESZ MIAŁ”!
Szczerze mogłabym wypisać więcej tych punktów, ale brakłoby kartki.
Wspólnota DM przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Jestem z nimi do dziś i chciałabym jak najdłużej. Dzieci Maryi są dla mnie jak rodzina. Pomogły mi przygotować się do mojego chrztu i pierwszej komunii świętej. Uczą mnie, bawią i wychowują. Ze wspólnotą spędziłam wiele niezapomnianych chwil, za co dziękuję Bogu i Maryi, naszej Wychowawczyni – że postawił Ją na mojej drodze. Teraz wiem, że On i Jego Matka, Maryja, nade mną czuwają i nie pozwolą mi znów zejść na złą ścieżkę.
„Pan jest Pasterzem moim, niczego mi nie braknie… na niwach zielonych pasie mnie, nad wody spokojne prowadzi mnie.”